piątek, 24 lipca 2009

Psy szczekają, karawana idzie dalej...

Operacja pod względem medycznym się udała - pacjent przeżył. Co do innych spraw - wycięto mi za dużo i nie mam szans na dziecko. Cóż, może za jakiś czas złapie mnie deprecha i się potnę czy coś... Na razie się nie rozklejam, przemyślałam sprawę, od dawna liczyłam się z taką możliwością. Nie myślę na razie, jak mi źle, innym bywa gorzej - co nie jest żadnym pocieszeniem, tylko wyznacznikiem skali problemu. Mój Krasnolud od razu zaczął mówić o adopcji. Przemyślimy, nie mogę teraz emocjonalnie pogonić tą ścieżką...

Siedzę w chałupie, Ewka przygotowała mi prawdziwe sanatorium. Wyszłam ze szpitala ledwo żywa, a już po paru godzinach siedzę przy kompie (co prawda zgięta w lekkim przykurczu, ale to minie), czuję się nieźle i myślę, co by tu może zmalować... Na warsztacie, jeszcze sprzed operacji, mam kufel i butelkę - pokażę za parę dni.

A tu jeszcze szkatułka dla Joli, przecierki plus zwykła oklejanka - za to zrobiła się bardzo szybko:Ze zdjęcia można wnosić, że to prawdziwy olbrzym, tymczasem najdłuższy bok ma najwyżej 15 cm.

wtorek, 14 lipca 2009

Komp mi się zepsuł

Taaa... Staruszek lapciok, zabrany jako nadzieja na kontakt ze światem, wziął i zszedł. Zaszkodziły mu, jak i mnie, podróże PeKaPem i ciągłe przerzucanie z miejsca na miejsce. Ja także nie jestem w najlepszej formie - nawiedziłam rodzinę i na hektolitrach piwa tudzież diecie Mamy (kilogramy tłustego mięsiwa, pierogi, wędliny i ciasta...) siadły mi nerki, heh. Zwłaszcza prawa. Boooooli, chociaż już mniej, ale najgorsze, że jutro muszę zrobić badania cieczy ustrojowych (anestezjolog dzisiaj zlecił), a faszeruję się ginjalem i sikam na niebiesko. Mam nadzieję, że operacja się odbędzie i za tydzień o tej porze będzie po wszystkim. Anestezjolog był opryskliwy i powiedział mi, że za dużo ważę, niesamowite odkrycie, godne nagrody Tego-i-Owego. Powiedział jeszcze, że poprzedni zabieg w podobnych okolicach organizmu to był mały pikuś i że teraz będzie bardzo bolało po. W sumie nie jestem zła, wolę wiedzieć, czego się spodziewać.

Z braku osobistego komputera na razie oglądam nabyte serwetki i papiery deku, chciałabym na jutro zrobić szkatułkę dla Joli na urodziny, tymczasem jestem w lesie. Pogoda jest przepiękna, nawet ja się nie mam do czego doczepić, niebo błękitne, jeno nieco za gorąco. Ujdzie. Najgorzej w autobusach komunikacji miejskiej, bo śmierdzi wniebogłosy, ale ja sama nie jestem bez grzechu - byłyśmy z Ewką na obiedzie w knajpce wegetariańskiej i zeżarłam coś w sosie czosnkowym. Biedni współpasażerowie. Chciałam zaprezentować na blogu Ewki butelkę w maki, ale nagle zrobiło się pod wieczór i nie zdążyłam zrobić zdjęcia - będzie jutro albo kiedyś.

Co jeszcze? Tęsknię za zaprzyjaźnionymi blogami. Podczytuję prawie wszystkie notki, chociaż odzywam się z rzadka. Chciałabym przenieść się w Bory Tucholskie lub na Mazury, w mieście duszno... Ale humor mam niezły, Krasnolud już ma prawie pewne przenosiny do Southampton i bardzo się z tego cieszy. Będzie dalej od Mieszczyków i Słowaczek, za to bliżej do efki i Kisiela... Coś za coś. Szykują się zmiany, chyba będzie lepiej :-)

sobota, 4 lipca 2009

Ładna pogoda nastała :-D

Za słońcem poszedł dobry nastrój i niech mi nikt nie pyskuje, że meteopatia jest dla egzaltowanych panienek z wyższych sfer. Mnie się poprawiło wszystko, samopoczucie i poczucie humoru, że nie wspomnę o twórczej stronie natury Ciotki. Nie, żebym wykonała cudne rzeczy, za to matkuję Ewce. Bo ta to całkiem przepadła. Odkąd przyjechały zamówione w zeszłym tygodniu serwetki, Ewka dostała amoku. Chodzi po chałupie, obmacuje sprzęty domowe, ja zaczynam się bać! Poszłyśmy na zakupy, mięso kupić i inne produkty obiadowe, wróciłyśmy z farbami i przedmiotami do deku, a poza tym udało nam się NIE KUPIĆ serwetek, bo i tak mamy nadmiar. Mamy co jeść, produkty spożywcze również zostały nabyte. Odkąd wróciłyśmy, wchłonęłyśmy niepostrzeżenie kilka puszeczek (ja piję lecha, Ewka jakieś zgrubszapiwopodobne reddsy), a także powstała Ewki deseczka:

Deseczka mnie urzekła, bo jest dokładnie w moich kolorach, a poza tym to Ewki początki. Jak sobie siebie przypomnę... Eee, nieważne :-) Teraz ona domalowuje tło do butelki w maki, a ja pogrywam w Margonem. Żeby nie było, że tylko pogrywam w internetowe gierki, to proszę, oto butelka na zamówienie Marmolady:

(Z drugiej strony ładniejsza, ale zdjęcie nie wyszło...)

Natomiast razem nasze produkcje prezentują się jako komplet:

Odkąd przestało padać, jestem całkiem zadowolona z życia :-) W poniedziałek jadę do rodziny, we wtorek kończę 36 lat... Marmolada powiedziała, że nie wyglądam - i wierzę jej. I zeżarłam dzisiaj mnóstwo malin, o ilości wypitego piwa nie wspomnę przez skromność...