Operacja pod względem medycznym się udała - pacjent przeżył. Co do innych spraw - wycięto mi za dużo i nie mam szans na dziecko. Cóż, może za jakiś czas złapie mnie deprecha i się potnę czy coś... Na razie się nie rozklejam, przemyślałam sprawę, od dawna liczyłam się z taką możliwością. Nie myślę na razie, jak mi źle, innym bywa gorzej - co nie jest żadnym pocieszeniem, tylko wyznacznikiem skali problemu. Mój Krasnolud od razu zaczął mówić o adopcji. Przemyślimy, nie mogę teraz emocjonalnie pogonić tą ścieżką...
Siedzę w chałupie, Ewka przygotowała mi prawdziwe sanatorium. Wyszłam ze szpitala ledwo żywa, a już po paru godzinach siedzę przy kompie (co prawda zgięta w lekkim przykurczu, ale to minie), czuję się nieźle i myślę, co by tu może zmalować... Na warsztacie, jeszcze sprzed operacji, mam kufel i butelkę - pokażę za parę dni.
A tu jeszcze szkatułka dla Joli, przecierki plus zwykła oklejanka - za to zrobiła się bardzo szybko:Ze zdjęcia można wnosić, że to prawdziwy olbrzym, tymczasem najdłuższy bok ma najwyżej 15 cm.
Train Passengers Sing Over the Rainbow!
2 miesiące temu