czwartek, 26 listopada 2009

Przegapione prezenty

Dzisiaj od AgnyDz dostałam takie wyróżnienie:A dawno temu od Aleksandry takie:Dziewczyny - oczywiście - dziękuję Wam serdecznie :-) To miłe, że ktoś docenia mojego zaniedbanego bloga. Sama nie wyróżniam nikogo, bo, po prostu, nie umiem wybrać...

środa, 25 listopada 2009

Tęcza nad Cranbury Road

Meteopatką jestem, niestety. Od paru dni jest paskudna pogoda, wieją silne wiatry, uch... Czuję się, jakbym żyła metr pod wodą, ciągle mam zatkane uszy i nie jestem w stanie nawet słuchać muzyki, bo każdy dźwięk dociera do mnie zniekształcony i przedziwny. Niskie ciśnienie mnie dobija, nie chce mi się wychodzić z domu, nic robić, nawet spać... Krasnolud wyjechał do klienta na dwa dni, nockę miałam z głowy, źle mi samej.

No, ale dzisiaj wyszło słońce. Na chwilę, jak się następnie okazało. Siedziałam zachwycona w rozświetlonym słońcem salonie, a tymczasem z drugiej strony mieszkania nadciągały ciemne chmury. Połapałam się w momencie, gdy po tej rozświetlonej stronie zaczął walić grad, nic sobie nie robiąc ze słonecznego nieba... Poleciałam do pracowni - z tamtej strony nie padało, dziwne... Była za to tęcza:Teraz za to leje...

Z nowości - na nic moje marzenia o bezgrzybiu. W łazience się już pojawił się pleśniak, nad oknem. W sumie trudno się dziwić, wychodzą na jaw pewne cechy mieszkania, nad którymi nie zastanawialiśmy się przy wynajmie. Mianowicie dwa strategiczne pomieszczenia - kuchnia i oczywiście łazienka - nie mają ogrzewania. No, wcale nie mają. Nie mają także wentylacji. Okna to nie wszystko, zwłaszcza gdy na zewnątrz jest wilgotność 99% i nie zanosi się na zmianę klimatu. W planach mamy zakup osuszacza powietrza, ale jakoś się to odwleka. Bue.

wtorek, 17 listopada 2009

Zapraszam do saloonu

Słońce wyszło dzisiaj jakby bardziej zdecydowanie. Pogoda przepiękna, serce rwie się w plener, tymczasem jednak rotawirus trzyma mnie w okolicach kibelka... Podobno pyszny bigos wczoraj ugotowałam, tak twierdzi Krasnolud. Być może, bo ze względu na gadzinę w żołądku przyprawiałam na czuja, bez kosztowania. Jako hobbit potrafię ze wszystkiego przygotować danie zdatne do spożycia, aczkolwiek ostatnio popełniłam wyjątek od reguły. Kuba wysłany do marketu po mielonego indyka przyniósł mielonego barana, bo drobiu rzekomo nie było. Baraninę jadłam do tej pory tylko raz i to bez przekonania, ale skoro już miałam ją w lodówce, należało zrobić posiłek. Tja... Najpierw rzuciło mną o ścianę przy smażeniu, ale czytałam gdzieś, że do barana trzeba przypraw. Dodałam więc czosnku i ziół prowansalskich i marzyłam, by na chwilę stracić węch. A potem to skosztowałam i na obiad była parówka z musztardą, baranina poszła w kubeł. Nigdy więcej!

Zaraz, a ja w tytule na salony zapraszam. No dobrze, oto zdjęcia:
Widok na komody ze sklepu z używką, ta jasna plama to ława z tego samego sklepu.
Obrazki i kwiatki ułożone w drabinkę, pod spodem kanapa nówka sztuka prosto z Chin, ale kupiona w Argosie...
Widok na stół z charity shop, na nim obrus z carboot sale ;-)
Komody w innym ujęciu.
Zbliżenie na 'Tereskę', ale oczywiście aparat ustawił ostrość na bluszcza...
Papirus, który wiele już widział ;-) Pamiętasz, Siorka, to z gałązki od Ciebie... (Uwielbiam tę roślinę, pierwsze gałązki dostałam od sekretarki Ewy ze szkoły, w której kiedyś pracowałam, potem hodowałam go u siebie w Bielsku, rósł jak wściekły i nie mieścił mi się w chacie, więc rozdawałam komu się dało... Jest teraz u Ewki, teściowej, szwagierki, Siorki, w chińskiej knajpce w BB, a ostatnio przemyciłam go do Anglii. Teraz hoduję małego na rozdanie.)
Durnostojki na osłonce od kaloryfera. Może kiedyś poukładam je jakoś z sensem...
Ceramiczne liście od Ani z jezior :-)
No i ostatnie spojrzenie...

To by było na tyle liwigrumu. Brakuje mi w nim jeszcze zdjęć w ikeowskich ramkach i drewnianych paszczaków, które zawsze przyklejaliśmy do ścian, ale uznaliśmy, że tu damy spokój. Za dużo potem roboty z odklejaniem tego i przywracaniem stanu wyjściowego, wrócą dopiero we własnym domku...

poniedziałek, 16 listopada 2009

Coś się ruszyło ;-)

Udało mi się wreszcie doprowadzić coś do końca (prawie, bo niezbędych jest jeszcze kilka warstw lakieru). Skorzystałam z okazji, że pokazała się odrobina słońca i naprędce zrobiłam zdjęcia. Nowość stanowią tu tacka, świeczniki i małe pudełeczko; lampa i szkatułka powstały kiedyś tam...
Inne rzeczy próbuję na razie wykończyć, o ile one nie wykończą mnie ;-)

Chciałam wstawić jeszcze zdjęcia urządzonego z grubsza salonu, ale słońce robi jakieś sztuczki i fotki są prześwietlone albo niedoświetlone albo dwa w jednym. Spróbuję wieczorem, o ile nie będzie lało. Natomiast wczoraj byliśmy na wycieczce nad morzem i tu parę widoczków na sosny, Southampton Water, Isle of Wight oraz kitesurfingowca:Spacer niestety był krótki, gdyż Ciotka podłapała jakieś świństwo, rotawirusa czy inną cholerę. Co tam wyrzygane śniadanie, gorzej, że ominęła mnie wczoraj kolacja z Kisielami - Kuba pojechał spotkać się z nimi, a ja tkwiłam w chacie i popijałam rumianek. Bue...

środa, 4 listopada 2009

Niemoc twórcza

Dopadło mnie i koniec, nie jestem w stanie zdekupażyć najprostszej rzeczy :-( Wyobraziłam sobie pudełko, przykleiłam serwetkę na wieczku - nie wyszły mi przecierki... Szkatułkę z karbutsejla obmacuję od paru dni i nie mogę się zdecydować, co chcę z nią zrobić. Najwięcej nadziei daje mi inna szkatułka, też z drugiej ręki, wyszperałam ją w sklepie z używanymi meblami. No, ale... Snują mi się po głowie motywy grzybowe, a do szkatułki jakoś to nie pasuje.

Siorka ostatnio skarżyła się, że brak u mnie wpisów. To też twórcza niemoc, Siorko, ale podejrzewam, że jesień w tym macza paluchy. Co prawda ciepła ta jesień jest i nawet niekiedy słoneczna, ale jednak już listopad... Zdjęcia z ostatniego spaceru właściwie nie nadają się do pokazania, ale co tam. Pokażę ;-)
(O proszę, taka pogoda była 1 listopada... Wicher urywał głowę, ale, co dziwne, było ciepło...)
(Ta roślina to dla mnie kwintesencja jesieni, a murek wygląda jak wyjęty prosto z 'Tajemniczego ogrodu'. I wszechpotężny zapach pleśni wokół... Przedziwne miejsce.)

A teraz coś, co mnie dobiło. Chodziliśmy z Krasnoludem po terenach lokalnego klubu żeglarskiego, snując plany na wiosnę. Klub jest nad zatoką, co oczywiste, wokół mnóstwo sosen i innych przyjemnych roślinek, poza tym hektary trawników, po których (niestety) biegają psy. Jak wygląda trawnik, każdy wie... Angielski trawnik przy angielskim klubie żeglarskim wygląda tak:(Tak, to maślaki. Mały fragment trawnika. Tony maślaków rosną tam, gdzie Anglicy wyprowadzają swoje burki. Byłam zrozpaczona...)
(...ale prawdziwa rozpacz mnie ogarnęła, jak zobaczyłam za ogrodzeniem taki widok... Prawdziwe, piękne, zdrowe kozaki, żaden upierdliwy burek nie ma dostępu i ja także nie mam dostępu. Stałam przed tą siatką i rzucałam mięchem. Gdybym miała najmniejszą szansę przeleźć, zrobiłabym to i kichała na opinię.)

Tyle zdjęć, natomiast, oczywiście, nie tylko na spacery chodzimy. Zaczęłam zwiedzać miasto, co przy mojej 'orientacji' w terenie jest ogromnym wyzwaniem. Zgubiłam się dwa razy, mimo, że chodzę z planem miasta w łapce. Raz wsiadłam do niewłaściwego autobusu, ale kierowca naprostował mi ścieżkę... Z punktu widzenia turysty Southampton jest wyjątkowo nieciekawe, przynajmniej te fragmenty centrum, które już widziałam. Natomiast jeśli chodzi o szoping, no! Szaleństwo, w galerii handlowej w centrum też udało mi się zabłądzić na trochę. Coś jeszcze? Hmmm, musiałam gadać po angielskawemu, bo powoli zaczynam się rejestrować po agencjach pracy. Dałam radę, co odnotujmy jako sukces.

Aha, no i kupujemy meble do liwingrumu, żeby wreszcie żyć w sposób cywilizowany. Udało nam się dorwać w charity shop nieużywany, drewniany stół z krzesłami, a w sklepie z meblową używką - dwie spore, drewniane komody. Salon powoli zaczyna wyglądać okazale, o ile nie patrzy się w kąt, gdzie nadal stoją rowery ;-) Zdjęcia będą, jak kupimy sofę. Co do chałupy, na razie nie zepsuło się nic istotnego poza (tak jak przypuszczałam) włącznikiem światła w łazience i klamką od spłuczki. Krasnolud naprawił już.

Aaaa, no dobrze, skoro piszę rzadko, to hurtem wstawię wszystko, co tam się działo ostatnio. Chyba nie pisałam (ale jak ktoś zagląda na bloga AgiB, to wie), że zrobiłyśmy z Minstrellą gazetkę o grze Margonem, 'Gońca z Rivendell'. Ostatnio wyszedł drugi numer, pod koniec września - pierwszy. Ja składałam, bo potrafię.